Odpowiedz będzie niezwykle trudna, chociaż z drugiej strony odwrotnie - bardzo łatwa.
To było “Ogniem i mieczem", Sienkiewicza, ponieważ poznałem je w wieku 5-6 lat,
gdy tato wieczorami, w przeświadczeniu, że już śpię, czytał je na głos - mamie.
Zapewne słuchane w ciemnościach przygody bohaterów musiały zrobić
na mnie takie wrażenie, że jak już umiałem czytać to robiłem to dniami i nocami.
Pamiętam również jak w Kłodzku, gdzie mieszkałem, któregoś lata odbywał się festyn .
Dowiedziałem się, że będzie tam rozegrany wyścig na hulajnogach dla dzieci.
Wobec czego, jako siedmiolatek, popędziłem na tejże hulajnodze
- nota bene, aluminiowej, z łożyskami, zrobionymi bratu i mnie przez ojca
- a były one czerwone.Popędziłem na niej przez miasto na start.
Swój wyścig wygrałem, ale poza satysfakcją z wygranej, miałem radość z otrzymanej
nagrody w postaci książeczki , pt. “Rikki, tikki, tawi" Kiplinga.. Rzecz o ichmeonie,
zwierzątku zamieszkującym ogród pewnej willi w Indiach, w której mieszkał chłopiec,
zapewne w moim wieku, ale również i wąż - kobra indyjska,która zakradła się
do łazienki tejże willi. Z tym wężem, ichmeon stoczył krwawą ale zwycięską walkę.
Z walki tej wyszedł poraniony, i zapewne gdyby nie troskliwa opieka chłopca, nie przeżyłby.
A potem to już były noce z latarką pod kołdrą, chrapanie babci Pauliny,
która od wiosny do jesieni spała ze mną i bratem “na górce", czyli na piętrze.
Nie zapomnę okrutnej metody na jej chrapanie. Jak zasnęła, delikatnie przywiązywałem
sznurek do jej poduszki, którego drugi koniec był przy moim łóżku.
Jak tylko babcine organy zagrały, pociągałem za sznurek.
Powodowało to chwilową przerwę w chrapaniu. Wybacz mi kochana babciu.
Ale książką, która jest dla mnie w pewnym sensie drogowskazem,
jest "Zwycięstwo" Conrada. Opowieść o wierności, odpowiedzialności i odwadze,
która każe podjąć walkę, mimo świadomości przegranej, wobec siły i nikczemności przeciwnika.
Podejmuje tą walkę i odnosi zwycięstwo, mimo przegranej - bowiem ginie kobieta,
w której obronie między innymi staje, chociaż ona ginie zasłaniając go
własnym ciałem przed śmiercionośną kulą.
Wydawać by się mogło, że tytuł powieści jest szyderstwem wobec losów bohaterów.
Ale jest to apoteoza zwycięstwa ducha nad materią.
Wiele lat temu ktoś podjął się adaptacji tej powieści na język teatralny.
Pamiętam co mnie uderzyło, że kobieta która jest w pewnym sensie
przyczyną konfliktu, była określona mianem prostytutki.
Co mnie, młodego idealistę zabolało, jako nadużycie jeżeli nie kłamstwo.
Bo dla mnie istotny był człowiek, ta kobieta skrzywdzona przez los,
która spotkała człowieka, który w niej też dostrzegł człowieka
i w imię człowieczeństwa podjął walkę w obronie ich związku i życia.
I sądzę, że bohatera powieści Kapitana ...., można określić mianem idealisty,
która to postawa, czy światopogląd jest mi bliski. I sądzę, że tytułowe "Zwycięstwo"
jest właśnie zwycięstwem szlachetnego idealizmu nad nikczemnością.
Skracałem to i skracałem, żeby zmieścić się w 2500 znakach - ale nie udało się.
A i tak jednymi z moich ulubionych książek pozostaną
"Korsarz" tegoż Conrada i "Złota strzała"
obie o miłości.
Zwycięskiej i tragicznej.