Tak sobie dzisiaj żegluję po zatoce Puckiej na wysokości Chałup.
Potrafiłem na tym składanym kajaku z żagielkiem lugrowym
i dwoma mieczami bocznymi, żeglować całymi godzinami.
Czując się jak Kapitan Linghard z powieści Conrada, gdy wpływał
do zatoki nikomu nieznanej poza nim i jego przyjacielem.
księciem malajskim na wygnaniu, któremu pomagał w powrocie do władzy.
Gdzieś na zaczarowanych wyspach oceanów - Indyjskiego i Pacyfiku.
Wtedy królowała piosenka Wodeckiego “Chałupy welcome to”.
Nie zapomnę jak będąc z Aurelią i Maćkiem, jak co roku w ferie zimowe,
w górach, na nartach. Tym razem mieliśmy zimowisko
“Pod muflonem” nad Dusznikami.
Którejś niedzieli odwilżowej, gdy nie chciało nam się jeździć na nartach,
zeszliśmy do Dusznik i poszliśmy do jakiejś knajpy na obiad.
Była tam szafa grająca i ktoś puścił tę właśnie piosenkę.
To ja rozmieniłem pieniądze,na wiele monet do szafy grającej,
i dzieci na zmianę puszczały “Chałupy welcome to”,
na okrągło, aż skończyliśmy obiad.
Jak gładko przeżeglowałem od Zatoki Puckiej, przez Ocean Indyjski
do Knajpy w Dusznikach Zdroju.
Mógłbym właściwie przedłużyć to żeglowanie o nieodległe Kłodzko,
gdzie mieszkaliśmy parę lat nad Nysą Kłodzką i gdzie na tym samym kajaku
żeglowałem pod prąd, też całymi godzinami, właściwie stojąc w miejscu.
Bowiem prąd pchał mnie do tyłu, a wiatr wiejący pod prąd, dzięki żaglowi
pchał mnie do przodu, a ponieważ siły się najczęściej wyrównywały,
to w rzeczywistości stałem w miejscu.
Według niektórych - bliskich memu sercu obserwatorów,
była to oczywista paranoja. Hm, może tak.
Chociaż dla mnie, manewrującego szotem - na pewno nie.
Potrafiłem na tym składanym kajaku z żagielkiem lugrowym
i dwoma mieczami bocznymi, żeglować całymi godzinami.
Czując się jak Kapitan Linghard z powieści Conrada, gdy wpływał
do zatoki nikomu nieznanej poza nim i jego przyjacielem.
księciem malajskim na wygnaniu, któremu pomagał w powrocie do władzy.
Gdzieś na zaczarowanych wyspach oceanów - Indyjskiego i Pacyfiku.
Wtedy królowała piosenka Wodeckiego “Chałupy welcome to”.
Nie zapomnę jak będąc z Aurelią i Maćkiem, jak co roku w ferie zimowe,
w górach, na nartach. Tym razem mieliśmy zimowisko
“Pod muflonem” nad Dusznikami.
Którejś niedzieli odwilżowej, gdy nie chciało nam się jeździć na nartach,
zeszliśmy do Dusznik i poszliśmy do jakiejś knajpy na obiad.
Była tam szafa grająca i ktoś puścił tę właśnie piosenkę.
To ja rozmieniłem pieniądze,na wiele monet do szafy grającej,
i dzieci na zmianę puszczały “Chałupy welcome to”,
na okrągło, aż skończyliśmy obiad.
Jak gładko przeżeglowałem od Zatoki Puckiej, przez Ocean Indyjski
do Knajpy w Dusznikach Zdroju.
Mógłbym właściwie przedłużyć to żeglowanie o nieodległe Kłodzko,
gdzie mieszkaliśmy parę lat nad Nysą Kłodzką i gdzie na tym samym kajaku
żeglowałem pod prąd, też całymi godzinami, właściwie stojąc w miejscu.
Bowiem prąd pchał mnie do tyłu, a wiatr wiejący pod prąd, dzięki żaglowi
pchał mnie do przodu, a ponieważ siły się najczęściej wyrównywały,
to w rzeczywistości stałem w miejscu.
Według niektórych - bliskich memu sercu obserwatorów,
była to oczywista paranoja. Hm, może tak.
Chociaż dla mnie, manewrującego szotem - na pewno nie.
A to jest "Chrzest" poprzedniczki, kajaku drewnianego - "Połówka"
w Roku Pańskim 1978
i Ojcowie chrzestni - Bronek i Julek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz