sobota, 12 lutego 2011

Obudziła mnie łuna wschodzącego słońca


12.02. – 9.05. A obudziłem się około siódmej, jak piękne słońce oświetlało czerwoną łuną ścianę nad biurkiem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie wstać i ubrać się. Ale niestety zrezygnowałem z tej myśli. Teraz jest 11.40 a ja jeszcze nie w pracowni. Gdzie powinien już dawno huczeć ogień pod płytą. Cholera, chyba dzisiaj nie pójdę. Może na chwilę, bez rozpalania ognia, żeby przykleić te podkładki do mocowania sklejki na drugiej ścianie. Wtedy jutro mógłbym już stawiać ściany. Ściany domku dla lalek, który robię na zamówienie przyjaciół, przyjaciół.
A na dworze teraz zamieć i zawieja, a “Minutka” - kotka, która była całą noc na dworze, teraz zaśnieżona, kręciła się po parapecie. Bidula. Wpuściłem ją, i dałem kromkę chleba z pasztetową.
A chleba jest resztka. Ale za to później znowu zaświeciło słońce, skrząc się na szybach po których spływają diamentowe krople łez - pozostałość zamieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz