sobota, 30 kwietnia 2011

sezon żeglarski na Wielkich Jeziorach otwarty...

Ależ film oglądałem. Film jak film, nie arcydzieło ,
ale gdzie się dzieje. Na wyspie Quessant w Bretanii.
W internecie znalazłem wyspę i dwie latarnie,
i nie jestem pewien której z nich dotyczy opis,
a chodzi o to że jedną z nich zbudowano w 1862 roku.
Na skale w morzu, może mila, czy dwie od brzegu,
zbudowano kamienną latarnię morską,
 wysoką na dwadzieścia metrów, gdzie w czasie sztormu
fale dochodzą do szczytowej platformy , galerii.
A to dlatego, że w tym miejscu, na Zatoce Biskajskiej,
a właściwie  jest to początek Kanału La Manche,
są największe pływy, czyli różnice poziomu morza ,
i bardzo mocne prądy, dochodzące do 10 węzłów.
I te fale widać na filmie, a latarnicy tam przypływają łodzią
i są wciągani na linie na niższą platformę,
przez zmianę opuszczającą latarnię.

Nazywa się to cudo - KEREON, z akcentami, których nie mam.
Jak napisałem Aurelii  tam chciałbym żyć i umrzeć.
Nie wiem dlaczego, ale wspaniałe było to widowisko
i wydaje mi się, że nigdy by mi się nie znudziło.
Tak jak trzymanie rumpla w ręku w czasie żeglowania..
Co mi ostatnio o tym żeglowaniu.
Ano film wywołał ten temat.
A piszę to, dwa dni po projekcji filmy w słoneczne południe,
gdy przed i za oknem mam taki widok,, a w tle klekot bocianów.
A zatem pytanie - Gdzie żyć i umrzeć?
Tamto miejsce wywołuje silne emocje,natomiast to drugie wycisza, uspakaja.
Ale teraz brakuje mi tego pierwszego.
Tym bardziej, że w radiu słyszę w tej chwili -
 -"Sezon żeglarskich na Wielkich Jeziorach Mazurskich - otwarty"

czwartek, 28 kwietnia 2011

"Chałupy welcome to"




Tak sobie dzisiaj żegluję po zatoce Puckiej na wysokości Chałup.
Potrafiłem na tym składanym kajaku z żagielkiem lugrowym
i dwoma mieczami bocznymi, żeglować całymi godzinami.
Czując się jak Kapitan Linghard z powieści Conrada, gdy wpływał
do zatoki nikomu nieznanej poza nim i jego przyjacielem.
księciem malajskim na wygnaniu, któremu pomagał w powrocie do władzy.
Gdzieś na zaczarowanych wyspach oceanów - Indyjskiego i Pacyfiku.
Wtedy królowała piosenka Wodeckiego  “Chałupy welcome to”.
Nie zapomnę jak będąc z Aurelią i  Maćkiem, jak co roku w ferie zimowe,
w górach, na nartach. Tym razem mieliśmy zimowisko
“Pod muflonem” nad Dusznikami.
Którejś niedzieli odwilżowej, gdy nie chciało nam się jeździć na nartach,
zeszliśmy do Dusznik i poszliśmy do jakiejś knajpy na obiad.
Była tam szafa grająca i ktoś puścił tę właśnie piosenkę.
To ja rozmieniłem pieniądze,na wiele monet do szafy grającej,
i dzieci na zmianę puszczały “Chałupy welcome to”,
na okrągło, aż skończyliśmy obiad.
Jak gładko przeżeglowałem od Zatoki Puckiej, przez Ocean Indyjski
do Knajpy w Dusznikach Zdroju.
Mógłbym właściwie przedłużyć to żeglowanie o nieodległe Kłodzko,
gdzie mieszkaliśmy parę lat nad Nysą Kłodzką i gdzie na tym samym kajaku
żeglowałem pod prąd, też całymi godzinami, właściwie stojąc w miejscu.
Bowiem prąd pchał mnie do tyłu, a wiatr wiejący pod prąd, dzięki żaglowi
pchał mnie do przodu, a ponieważ siły się najczęściej wyrównywały,
to w rzeczywistości stałem w miejscu.
Według niektórych - bliskich memu sercu obserwatorów,
była to oczywista paranoja. Hm, może tak.
Chociaż dla mnie, manewrującego szotem - na pewno nie.
A to jest "Chrzest" poprzedniczki, kajaku drewnianego - "Połówka"
w Roku Pańskim 1978
i Ojcowie chrzestni - Bronek i Julek

środa, 27 kwietnia 2011

tłuczek do pukania się w głowę.


Zrobiłem dla moich przyjaciół tłuczek do moździerza,
bo mnie poprosili żebym wytoczył, znając mnie i mój warsztat.
Mogłem całość wytoczyć, to 15 minut roboty,
ale wytoczyłem jedynie dolną część,
a górę podrzeźbiłem umieszczając dwa ptaszki - kowaliki,
o uproszczonym rysunku,bo to w końcu narzędzie do robót
kuchmistrzowskich mających ścisły związek
z różnego rodzaju substancjami spożywczymi.
A zatem trzeba go po użyciu dobrze umyć.
Bardzo się spodobał przyszłej użytkowniczce,
za co mi serdecznie podziękowała.
Za co ja z kolei podziękowałem, bo lubię jak mnie chwalą i dziękują,
a poza tym, lubię robić takie rzeczy.
Ale, oto rozchorowałem się i byłem w dołku psychicznym,
i zacząłem myśleć tak:
- “Po cholerę ja to robię, dla zachwytu i słów podziwu od kilkorga przyjaciół.
Dla tych nielicznych, którzy docenią kunszt i serce włożone w moją pracę,
gdy całe tabuny niby ludzi popukają się w głowę i zaśmieją szyderczo -
mówiąc: ty durniu po cholerę wkładałeś serce w tłuczek do moździerza,
 zamiast zrobić szmal, na “tłuczeniu” przemysłowym takich,
prawie identycznych tłuczków. Puknij się w głowę tym tłuczkiem”.
No i pukam się w głowę od kilkudziesięciu lat, i skutku nie widać.
Znowu włożę serce w jakiś tłuczek.

piątek, 22 kwietnia 2011

" i jak kot ocierasz się o moje myśli..."




Czasami bywa tak
Szczęśliwy traf
Że uśmiech Twój
W biegu pochwycę
Bywa – że nie muszę biec by złapać

Przychodzisz sama
I jak kot
Ocierasz się o moje myśli
Rzucasz krótkie spojrzenie
I wszystko wiadomo
Chociaż nie wypowiedziane
Ale oczywiste

A czasami nic nie wiem
Nie pojmuję
Dlaczego mówisz innym językiem
Ja tak nie chcę
Ja tak się nie bawię

Wróć!

środa, 20 kwietnia 2011

może...



Może ja też przeżyję ten rok.
chyba muszę się zastanowić. bo jak mówi Aurelia. - "Tato nie pieprz głupot”.
ale z kolei, czy facet nie ma prawa pieprzyć głupot.
Teraz będą przeprosiny za te brzydkie" wyrazy.
Bo ja jestem na tyle stary, że nie znoszę wulgaryzmów.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011



Ile pod słowem “sam”, kryje się możliwości. Ja na przykład jestem sam, ale nie samotny.
Bo czuję tą miłość wokół mnie, chociaż wiem, że mówisz o bocianie.
A bocian i ja to, to samo. A wiesz jaki jest dzisiaj wschód słońca.
Wiem, że nie wiesz, dlatego Ci pokazuję.
I wiedz, że dla Ciebie, dla Tosi i Wiktora pokazuję te wschody
i zachody, a czy słońca. Może.
Posyłam Tobie ten wschód u mnie. wiem, że jest on naszym wspólnym wchodem.

radość, że jest - jeszcze jest

Ale zawsze taki jeden, samotny wywołuje wzruszenie 
i radość, że jest - jeszcze jest.

niedziela, 17 kwietnia 2011

trzymajcie kciuki - proszę.

Proszę wszystkich zainteresowanych, żeby "trzymali kciuki".
Bowiem około 11.00 pojawił się na gnieździe bocian, ale po pół godzinie zniknął.
Tak się martwię, jak by mi zabrakło przyjaciela,
który wspierał mnie samym swoim byciem w chwilach zwątpienia.
" Bocianie wróć, wróć z bocianicą i dochowajcie się
 co najmniej trzech maluchów, które wyrosną na piękne i silne ptaki.
I klekoczcie mi ku pokrzepieniu serc (w każdym razie mojego) całe lato"
A to lizus, który nie koniecznie czeka na bociany,
raczej, że mu rzucę kolejną kromkę chleba. Ale wierzę, że sercem jest ze mną.
I Was  Szanowni i Mili bywalcy na mojej stronie,
proszę, -bądźcie ze mną.
Sentymentalny i irracjonalny wielbiciel bocianów.


Właśnie bociany                 
przyleciały
Oni patrzą na nie
Z ławki pod oknem

Ja patrzę
niewidzącymi oczami
Przez okno szpitalne
W wyobraźni
Jedynie je widzę...
 
 

Mam co prawda jednego bociana,
stałego lokatora
na drzwiach przesuwanych 
 na górze stodoły -
ale sami przyznacie - to nie to.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

środa, 13 kwietnia 2011

gramaTYka - z akcentem na TY



Taką oto radę otrzymałem od jednego z przyjaciół w odpowiedzi na mój ,
pod wpływem emocji pisany i spontaniczny  list emailowy:
“Ale nic Cię nie usprawiedliwia, żeby robić tyle błędów
ortograficznych i stylistycznych.
Jest na to prosta rada: mniej pisać (blogów)
więcej czytać (książek; tam błędów ortograficznych nie ma!).”

Sądzę - chociaż może jestem w błędzie, że raczej pisanie, czyli praktyka
bardziej przysłuży się poznaniu zasad pisowni, czy gramatyki języka,
aniżeli czytanie, w którym - przynajmniej ja, raczej szukam,
jeżeli nie wiadomości, to emocji i wzruszeń - bynajmniej, nie poprawnej pisowni.
Niemniej jednak przepraszam, zarówno jego, jak i pozostałych,
ewentualnych czytelników, moich niezdarnych i niezbyt poprawnych
(mówiąc łagodnie) - prób komunikacji międzyludzkiej.
Teraz boję się, że jakakolwiek moja wypowiedź, spostrzeżenie,
lub - nie daj Boże refleksja, może być przede wszystkim poddana analizie i krytyce
pod kątem jej poprawności stylistycznej i gramatycznej.
Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że najbardziej błyskotliwa myśl,
czy głębokie i odkrywcze spostrzeżenie, napisane złą polszczyzną,
wywoła u mnie odruch odrzucenia.
Ale jeżeli otrzymuję list mailowy, a nie nowelę, czy opowiadanie, to widząc błędy,
toleruję je, być może mając świadomość tego, że sam w chwili, gdy spontanicznie
odpowiadam na czyjś list - popełniam je.
A może jest to kwestia odpowiedzialności.
Odpowiedzialności, za słowo, za myśl tym słowem wyrażoną.
Czyli - może nie jestem tak odpowiedzialny, jak powinienem być.
Może.

sobota, 9 kwietnia 2011

Ciotka Matylda i gołębie

Akurat czekam na Zbyszka z galerii EQUUS
w Kętrzynie, który ma zabrać moje prace na wystawę,
której wernisaż będzie 16 kwietnia.
A jak mam taka wolną chwilę to przeglądam sobie,
z sentymentu stare zdjęcia, które gromadzę
w formie albumu  komputerowego.
I trafiłem na kozę Matyldę, która była u nas trzy lata .
Miała koziołka, okazało się, że dostaliśmy ją
od sąsiada i przyjaciela - Marka, już kotną.
O czym nikt nie miał pojęcia, a jak któregoś razu Leszek
wrócił z obory gdzie była, mówi - zgadnij co znalazłem u kozy.
A ja mówię - koziołka - no i trafiłem.
Kozę oddaliśmy dalszemu sąsiadowi,
za trzy pary gołębi - oto one.

czwartek, 7 kwietnia 2011

"...Jako smakujesz..."

“...Jako smakujesz, aż się zepsujesz...”

Mała złośliwość i uwaga wobec siebie samego.
Ale któż z nas czytając lekturę obowiązkową w szkolnej ławie,
traktował te słowa poważnie.
Można by zapytać wieszcza z Czarnolasu, skąd on to wiedział,
bo nie przypuszczam, żeby pisał to w podeszłym wieku.
(A od czegóż internet - żył zaledwie 54 lata.)
Zapewne na tym, między innymi polega sztuka,
że jej twórcy są jasnowidzami.
Widzą, lub przeczuwają więcej niż zwykli śmiertelnicy.
Mając “naście” lat człowiek jest nieśmiertelny.
A cóż mówić o jakichś drobnych dolegliwościach,
jak brak nóg - na przykład.
Jest to dla młodego człowieka niewyobrażalne.
Może i dobrze.
Któż z nas odważyłby się wtedy wspinać na najwyższe szczyty,
przepływać najszersze i najbardziej rwące rzeki
i nieogarnione przestworza oceanów.
Tylko nieśmiertelni.
To jednak zastanawiające - przecież ci odkrywcy i burzyciele
starych porządków i praw mieli przede wszystkim -
wyobraźnię i odwagę.
A jednak ta wyobraźnia nie dotyczyła czyhających na nich zagrożeń.
Jednak Kolumbowie zostali nieśmiertelni.

No i proszę do czego to prowadzi, zastanawianie się nad małym -
145 na 145 mm, linorytem, który właśnie skończyłem.

A te ptaszki, ściślej kowaliki dla rozładowania "sierioznego" nastroju 

wtorek, 5 kwietnia 2011

Gdzie pójdzie nauka?


Sprzedałem przedostatni łuk (ten na górze) i pięć strzał.
Trochę smutno się zrobiło na stojaku.
Został tylko jeden - mój, ale będę musiał popracować nad majdanem.
Mam co prawda jeszcze dwie szczapy jesionowe,
tylko czy mi się teraz jeszcze chce robić łuki.
A było ich czternaście, razem z trzema połamanymi,
- to podobno normalka.
Nawet należy parę łuków złamać zanim się człowiek nauczy.
Czy już umiem? Nie powiedziałbym.
Powiedziałbym, że czegoś się nauczyłem,
a czy nauka pójdzie w las, czy zostanie w głowie...

Ten nostalgiczny klangor...


W pięknym słońcu pojawiłem się na progu chałupy,
by porozmawiać z listonoszem.
Bo poza listami, przynosi
wieści mówione z “Wielkiego świata”.
Wtedy je usłyszałem - już są.
Krzyczały rozpaczliwie, jak zawsze.
Ich przejmujący, zawsze nostalgiczny klangor,
niesie się daleko po okolicy.
Całe lato spędzają na polach za Kazikiem.
Kiedyś poszedłem z Tosią i lornetką - dla mnie,
popatrzeć na nie. Były niemal niewidoczne,
na szaro, buro, zielonym tle pola.
Ale z nimi to tak jest, częściej je słychać niż widać,
dlatego dla mnie są zawsze takie tajemnicze.

sobota, 2 kwietnia 2011

biały szkwał mojego życia

Zebrało się na wspomnienia.
A to za sprawą życzliwych ludzi, którzy umożliwili mi realizację małego planu.
Bo chcemy jak przed laty pożeglować z Aurelią, Wiktorem (dwa lata ) i Marcinem.
A Tosia będzie oddzielnie na rejsie zorganizowanym.
Ale pierwszy raz żeglowała jak miała rok i 5 miesięcy.
Chciałbym żeby zarówno ona jak i mały Wiktor pokochali ten ...
Właśnie chciałem napisać sport, ale to dla mnie coś więcej.
To radość trzymania rumpla, który stawia opór przy mocniejszych szkwałach,
trzymanie w ręce szotów grota, tak mocno, że potem nie można rozprostować palców.
To zapach wiatru który w deszczowym szkwale chłoszcze twarz
i śpiew fali, która z radosnym szumem podnosi cię na swój grzbiet.
To żar słońca, które wlewa w ciało ożywcze fluidy,
które pozwalają ci potem wytrwać w codziennym trudzie życia.
To wreszcie odpowiedzialność i obowiązek. Obowiązek uczciwości i odwagi,
gdy los zarówno twój, jak i załogi jest w twoich rękach i głowie,
która musi jak tylko może, dzięki wiedzy i doświadczeniu, umieć przewidzieć bieg zdarzeń.
Jak powiedział kiedyś Conrad słowami jednego ze swoich bohaterów -
“ Gdyby ludzie co pracują na lądzie wykonywali swoją pracę na morzu tak jak na lądzie,
to żaden statek nie dopłynął by do portu”.
Chciałoby sie powiedzieć - Święte słowa.