niedziela, 27 lutego 2011

"gdzieś, kiedyś, NA PEWNO..."


Rano t.zn. około 8.00 ( nie mam zegarka, ani radia) wstaję, jem śniadanie, stawiam grota i wypływam na jezioro.Przede mną jakieś 2 km. do ujścia kanałów, jeden skok i jestem w kanale, kładę maszt i znowu czekam na hol. Jest facet z dwiema dziewczynkami, biorą mnie na hol i jazda. Jakieś 10 km. nudnego pyrkania na silniku. Trzymając rumpel nogą siedzę na klapie achterpiku i golę się ,myję zęby - jednym słowem poranna toaleta
    Panny chichoczą, i mówią że to dość późna pora na toaletę, ale mnie się nie spieszy. Podjadam coś od czasu do czasu, opalam się.Kanały, obsadzone szpalerem olch i topól snują się leniwie wśród płaskich łąk usianych tu i ówdzie pasącymi się krowami.
   W pewnym momencie dziewczyny podnoszą głowy i pokazują coś podekscytowane. Też patrzę w górę, nad kanałem krąży około 15 bocianów.
Natychmiast przypomina mi się Aurelia - ilekroć widzimy bociana, krzyczymy " Bocian, patrz bocian - jeżeli on żyje , to i my żyjemy. Zdejmuj tą pilotkę"
- To fragment filmu "Sexmisja".
Robi mi się ciepło na duszy -, trochę tęsknie i melancholijnie.
- " Gdzie Ona teraz jest, gdzie moja kochana córeczka?" No - nic to, niedługo się spotkamy gdzieś na Mazurach. Gdzieś, kiedyś. I to jest wspaniałe,
" gdzieś, kiedyś" - NA PEWNO.

           Może ktoś chce kupić ładny, numerowany linoryt ze szkunerem?          

sobota, 26 lutego 2011

"Droga, ech ta droga..."

Wczoraj umieszczając w błogu linoryty Bisztynka, w tekście więcej pisałem o drodze do niego prowadzącej niż o samym Bisztynku. Ale cóż można napisać o biednym, zdewastowanym przez “Socjalistycznych budowniczych Warszawy” – miasteczku. Dowiedziałem się, że mało że w latach międzywojennych spłonął Ratusz, to zaraz po wojnie rozebrano część kamienic w rynku na budulec dla odbudowującej się Warszawy, - tragiczne to dzieje. A teraz miasteczko szczyci się z przynależnością do Stowarzyszenia “Citty slow” - ale nie wiem, czy jest z tego jakiś pożytek, poza odbywającymi się jarmarkami raz do roku pod hasłem tegoż stowarzyszenia. Z zabytków jest piękny kościół gotycki o wystroju barokowym, brama Lidzbarska- jako część średniowiecznych budowli obronnych, parę ładnych domków dziewiętnastowiecznych oraz współczesna chluba miasteczka – Gimnazjum. Ładny, nowoczesny budynek dość zręcznie wkomponowany w stary dziewiętnastowieczny budynek szkoły, obecnie podstawowej.
Nota bene – jest w n Gimnazjum stała ekspozycja moich warmińskich grafik.

piątek, 25 lutego 2011

Bisztynek - siedziba gminy



Bisztynek, miasteczko odległe o 8 km od Lądka, (siedziba władz gminnych)
w kierunku na wschód. Ale droga wiejska do Troszkowa jest tak kręta,
że właściwie jedzie się we wszystkich kierunkach.
To ukształtowanie terenu i podział pól dyktuje jej kierunek.
Tej zimy była nieprzejezdna parę dni, tak zawiało śniegiem.
Ale piękna, wijąca się z góry na dół i pod górkę.
Szczególnie lubię jeździć rowerem wśród przydrożnych krzaków róży,
starych grusz ulęgałek,
jabłonek i od czasu do czasu starych brzóz.

A szczególnie wiosna gdy nad polami słychać, mimo zimna
- śpiew skowronków.

środa, 23 lutego 2011

wtorek, 22 lutego 2011

GOYA

"W nieme niebo wznosi oczy
Zakopany w piachu pies."
(Sąd nad Goyą, 27.07.1999)
Nie chodzi o porównanie. Jedynie o skojarzenie.
Nie powiem też – “Gdzieżby mi do Goyi”. Bo nie muszę.
Jestem pod wrażeniem jego obrazu.
Mogę jedynie wyrazić żal, że na stare lata.
Ale może jedynie na stare lata można być pod jego wrażeniem.
Nie wiem, i nie wiem jak sprawdzić. A czy chciałbym – pewnie nie - bo wiem.
A może tylko domyślam się, przeczuwam.
Jest to wrażenie nie do opisanie, utkwiło we mnie jak zadra.
A zadra, to cierń, który rani duszę i mózg.
Jak to dobrze, że istnieją tacy artyści, którzy pozostawiają zadry w duszy.
Zostawiają na swej drodze róże
Banalne? – Nie, Tak – Nie, Tak, nie....

niedziela, 13 lutego 2011

"Rodzina, ach rodzina, nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej nie ma,,,"

...To jednak dla rodziców musi być przykre, kiedy dzieci silniej są związane emocjonalnie ze swoim wychowawcą szkolnym niż z nimi. Ale, umówmy się to ich wina. Zastanawiam się na ile ja, w relacji ze swoimi dziećmi potrafiłem ustrzec się tego błędu. Wydaje mi się błędu niezrozumienia. Chociaż mnie było łatwiej, bo jako artysta rozumiałem aspiracje artystyczne dzieci, tym bardziej, że sam niejako popychałem je w tym kierunku. A co miała zrobić moja mama, prosta dziewczyna ze wsi, która trafiła do wielkiego miasta, do wielkich możliwości i wielkich pokus. Była zagubiona, a jednocześnie kochając swoje dzieci – ambitna. I próbowała tą swoją ambicję przenieść na nas. Tylko że jej ambicja była zaściankowa, uboga, wiejska. Marzenie by syn został urzędnikiem w gminie, tam najdalej sięgała. I nie mogła się pogodzić, że jej syn jest artystą, czyli bez zawodu, komediant, pogardzany i wyśmiewany w jej rodzinnym środowisku. I żadne moje większe czy mniejsze sukcesy nie cieszyły i nie satysfakcjonowały jej. Bo to były dla niej szalbierstwa, sztuczki kuglarskie, ale nie praca. Dla kogoś kto w pocie czoła od jutrzenki po zachód słońca ciężko pracował w polu i zagrodzie, to moja praca nie była pracą, lecz jakimś oszustwem, blagą. Nie, nie mam żalu, szkoda, mi tylko mamy, że w jej mniemaniu nie spełniłem oczekiwań bo poszedłem dalej, poza jej wyobraźnię. Takie to refleksje mi się nasunęły w ten piękny, niedzielny poranek...

sobota, 12 lutego 2011

Obudziła mnie łuna wschodzącego słońca


12.02. – 9.05. A obudziłem się około siódmej, jak piękne słońce oświetlało czerwoną łuną ścianę nad biurkiem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie wstać i ubrać się. Ale niestety zrezygnowałem z tej myśli. Teraz jest 11.40 a ja jeszcze nie w pracowni. Gdzie powinien już dawno huczeć ogień pod płytą. Cholera, chyba dzisiaj nie pójdę. Może na chwilę, bez rozpalania ognia, żeby przykleić te podkładki do mocowania sklejki na drugiej ścianie. Wtedy jutro mógłbym już stawiać ściany. Ściany domku dla lalek, który robię na zamówienie przyjaciół, przyjaciół.
A na dworze teraz zamieć i zawieja, a “Minutka” - kotka, która była całą noc na dworze, teraz zaśnieżona, kręciła się po parapecie. Bidula. Wpuściłem ją, i dałem kromkę chleba z pasztetową.
A chleba jest resztka. Ale za to później znowu zaświeciło słońce, skrząc się na szybach po których spływają diamentowe krople łez - pozostałość zamieci.

sobota, 5 lutego 2011

kalendarz z linorytami na 2011 rok




Rokrocznie robię sobie nowy kalendarz ścienny. Kalendarium drukuję na drukarce
 ( format A-4), a potem dobijam wybrane grafiki do poszczególnych miesięcy
 – każda jest numerowana i podpisana. Potem, jak rok dobiegnie końca jest
do oprawienia 12 oryginalnych grafik, ilustrujących pory roku w przyrodzie. .
Tym razem mam jeden dodatkowy.

środa, 2 lutego 2011

Gdzie te dziewczyny niegdysiejsze?


Wczoraj chłopcy przywieźli drewno – kierowca, mieszkaniec Troszkowa i nasz sąsiad Bogdan – obaj pięćdziesięciolatkowie.. Przyszli do kuchni na tradycyjną kawę.
Zaczęli opowiadać jak tu było trzydzieści lat temu, ile było domów, kto gdzie mieszkał, gdzie były dziewczyny. Najlepiej sobie przypominali miejsca zamieszkania rodzin właśnie po dziewczynach. Ile i jakie gdzie mieszkały. A jakie były zabawy w świetlicy drewnianej, a stała ona 25 metrów od naszej chałupy –jakie były bójki o dziewczyny. A potem mówili; ta wyszła za mąż za takiego i takiego i wyjechała pod Płock. Ta wyszła za innego i mieszka w Jezioranach, a po tej czarnej słuch zaginął.
A potem jak w latach sześćdziesiątych, gdy młodzi zaczęli rozjeżdżać się po świecie, to rodzice oddawali gospodarki za rentę. A domy pozostawione puste zaczęły się zapadać w ziemię z której wyrosły. Trochę szabrownicy, a nawet pozostali mieszkańcy pozabierali co cenniejsze dla nich przedmioty a reszty zniszczenia dopełniła natura. Trzydzieści lat temu było we wsi i koloniach Lądka 40 gospodarstw. Była szkoła, której budynek stoi do dziś, ale teraz mieszkają w niej przesiedleńcy z okolic, którzy nie płacili czynszu w miejscu poprzedniego zamieszkania, oraz parę osób z pozostałych stałych i tu urodzonych mieszkańców.
Takie to losy wielu wsi okolicznych, właściwie dotknął ten kataklizm wszystkie wsie.
Już parokrotnie do naszej chałupy zajeżdżali goście, którzy opowiadali o tym, że tu się urodzili, że tu była komórka a tutaj pompa w kuchni która ciągnęła wodę z tej studni koło kurnika. A tam był stawek i kaczki po nim pływały. A teraz - trzcinowisko i chwasty, na chłopa. Na wiosnę dzikie kaczki się osiedlają do wylęgu piskląt. A obok zieje dziurą, piwnica murowana z ciosanych kamieni
 - bez sklepienia.

zapominam dodać, wszystkie te grafiki zamieszczane na stronach,
są do kupienia.