wtorek, 17 maja 2011

ścieżkami sztuk, w obłokach wyobraźni...


Żadnych dyskusji na temat sztuki. Abstrakcyjnej.
Nie-abstrakcyjnej. Dodaję trzy następne.”
Taką otrzymałem odpowiedź od przyjaciela, wraz z  jego następnymi pracami.
To z kolei,odpowiedź na moje utyskiwania i  wątpliwości,
które wyraziłem w poprzednim liście do niego. Ale nie mogę się oprzeć 
konieczności podjęcia rozmowy na ten temat i wyrażenia mojego zdania,
które uległo w międzyczasie pewnej ewolucji, jeżeli nie rewolucji.
Dlatego że przejrzałem na oczy. Spodobał mi się najbardziej ten największy.
A skąd się brały moje zastrzeżenia? A no stąd, że podejrzewałem,
że w sztuce takiej jak ta , za dużo jest przypadkowości
- vide, ta cieknąca czarno granatowa farba, rozmazana.
Że do takiej twórczości nie potrzebny jest warsztat, umiejętność.
Ale to nie prawda, sztuka wyraża emocje, i niezależnie od warsztatu, jeżeli są one
czytelne dla odbiorcy to znaczy, że artysta osiągnął cel - przekazał te emocje.
Ale i tak, jako żem konserwatysta, ten największy podoba mi się najbardziej,
również dlatego, że nie ma tam cieknącej farby. Może to świadczyć
o jakimś uprzedzeniu moim, jakimś błędzie w odbiorze.
Sztuka abstrakcyjna jest jak muzyka. Ktoś powiedział, że muzyka jest
najwyższą ze sztuk, bo jest abstrakcyjna, nie odwołuje się do  rzeczywistości,
a jedynie do naszych uczuć i emocji.
I chyba w tym jest sedno sztuki abstrakcyjnej, że jest najczystszą ze sztuk.
I jedynie od wrażliwości twórcy, jego siły i daru widzenia, zależy
jak będzie na nas działać, przemawiać do nas, grać na naszych zmysłach.
A piszę to, słuchając Gato Barbierego, w muzyce do “Ostatniego tanga w Paryżu”
To muzyka, której słucham od lat i nigdy mi się nie znudziła.
Ktoś powie, że trąbka Davisa  w filmie “Windą na szafot”  -
(ach, cudowna Jeanne Moreau) - jest genialna - może.
A ja wolę nie genialną muzykę Barbierego, z jego tak różnymi klimatami,
nastrojami. Od mrocznych do radosnych - jak Paryskie bulwary wiosną,
albo Cezanna “Śniadanie wioślarzy”. I raz chrapliwy głos saksofonu
wyraża mroczną drapieżność i okrucieństwo, by w innym kawałku
zaśpiewać wraz z paryskim akordeonem piosenkę praczki z Mont martru,
gdy w porannym słońcu, kwiaciarka spłukuje opadłe płatki kwiatów do rynsztoka.
I płynie nim kolorowy, parskający, skrzący się w tym słońcu - strumień wody.
I wtedy te latynoskie, bębnowe rytmy, synkopują plusk strumienia na szczerbach bruku.
Ach jak cudownie w rytm tej muzyki zanurzyć się we wspomnienia ulic
i zaułków paryskich. Wspiąć się stromymi schodami aż na szczyt,
pod Sacre-Coeur i patrzeć na dachy domów z niezliczonymi oczyma mansard
- jakże paryskich - w sinym, przedwieczornym powietrzu nad miastem.
Oto do jakich refleksji  zainspirowały mnie nowe obrazy Julka.
Przespacerowałem się ścieżkami sztuk,  w obłokach mojej wyobraźni.

ni priczom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz