niedziela, 29 maja 2011

“Brat-łata” rehabilituje się.

Siedzę jak na szpilkach, nie wiem gdzie się  podziać.
Raz, że nieproszony i niesympatyczny gość plącze się po mieszkaniu, a dwa,
że jutro rano idę do szpitala na rehabilitację, na trzy tygodnie.
Żebysz to na tydzień, ale trzy - to straszne - dla mnie. Po pierwsze obce miejsce,
po drugie nie człowiek o sobie stanowi, ale instytucja, staję się bezwolny.
Trzy - tracę kontakt ze światem który stał mi się przyjazny, z listami od i do przyjaciół.
Biorę ze sobą kawałek linoleum, to zrobię parę linorytów, biorę blok rysunkowy i listowy.
Biorę radio, ale nie chce mi się strasznie.
Będę musiał szukać jakichś zakątków, gdzie mogę zapalić,
ktoś będzie za mną ganiał, opieprzał mnie, ja będę czuł się winny,
 jak przedszkolak, co nie zjadł kaszki.
Będę martwił się myślą, że brat z tym drugim demolują chałupę.
Oczywiście trochę koloryzuję, aż taki spięty nie jestem, ale zawsze trochę niepokoju jest.
Chociaż przecież nigdy nie miałem problemu w kontaktach międzyludzkich.

Jak mówiła Halinka
- z którą mam nadzieję spotkać się na rejsie - jestem “Brat-łata”.
Oj bracie przeżyj to i naucz się chodzić jak człowiek.

Jednak moje obawy co do pozostawienia chaty tym dwóm panom mają uzasadnienie.
Bo jak powiedziałem Leszkowi, że po powrocie nie chcę tutaj widzieć jego "przyjaciela"
to usłyszałem w odpowiedzi, - "Co ja chcę to moja sprawa".
Groźnie to zabrzmiało i niepokojąco. Mam nadzieję, że to tylko jego pieprzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz