piątek, 10 czerwca 2011

"Truskawki w Milanówku..."

Do tych, którzy tęsknią, nota bene – ja też. Jestem w fajnym szpitalu na rehabilitacji.
Po prostu uczą mnie chodzić na dwóch nogach – a razie, bo mam ambitniejsze plany.
Właściwie już za dziesięć dni powinienem  być w domu, chociaż nie wykluczone,
że zostanę tydzień dłużej. Jak mówiłem, też mi się ckni, chociażby
do właściwych mojemu gadulstwu – wynurzeń.
Ale za to czytam, od Tołstoja po Żeromskiego i „Dzieci Arbatu” Rybakowa.
Uderzyło mnie przepiękne opisy przyrody, zarówno u Tołstoja jak i Żeromskiego.
Chociaż ten ostatni to już trochę czasami przesadza, ale lubię te opisy.
I tak, jak kiedyś zachwycałem się krajobrazami dalekich mórz i wysp
Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku u Conrada.  
Tak teraz ze wzruszeniem poruszam się po naszych rodzimych, polnych, prostych, wiejskich.
Ze skowronkiem niewidzialnym, dzwoniącym radośnie w błękicie, po słodkie trele słowików, niezmordowanych w swej miłosnej pieśni - do świtu. Z tymi banalnymi brzozami
i wierzbami płaczącymi, z listowiem drżącym a srebrnym osik i olch.

Zapominam gdzie jestem, chociaż jest tu właściwie
bardziej jak w sanatorium niż w szpitalu.
Z pięknym parkiem z jego ptactwem wszelakim, jak z drugiej strony
ze stawem porośniętym rzęsą szaro-zieloną. A na nim kaczki z mnóstwem kaczątek.
Właśnieśmy onegdaj uratowali jedną taką zawzięcie wiosłując łapkami – kuleczkę.
Jej matka nieopatrznie zbliżyła się do drugiej matki z małymi
i tamta porwała jedno kaczątko i zaczęła je topić.
Dopiero nasza interwencja w postaci wrzasków straszliwych spowodowała
zaniechanie mordu na naszych oczach.
A ja ze ściśniętym sercem obserwowałem wysiłki malucha żeby odnaleźć
i dobić do bezpiecznego portu matczynej piersi – że się tak wyrażę.
Ależ jestem sentymentalny, zapewne niejeden czytelnik powie.
A tak, jestem i nie wstydzę się tego.
Wzruszają mnie niebywale wszelkie objawy życia w przyrodzie i jej małe tragedie.
Ale również wzruszył mnie mój współlokator
kiedy wczoraj opuszczał Szpital i wracał na łono rodziny.
Odszukał mnie i dał znać na migi – bowiem po udarze, mało że z trudem się porusza,
ale również nie mówi. Otóż uścisnął mi  dłoń jedyną, lewą sprawną ręką
a gdy odjeżdżał zobaczyłem łzy w jego oczach. Nie wiem, czy to dlatego,
że dzieliłem się z nim truskawkami w śmietanie i z cukrem, czy dlatego,
że rysowałem mu litery w bloku rysunkowym i próbowaliśmy układać jakieś wyrazy.
Pani Doktor powiedziała, że to na nic, że za wcześnie i dlatego szybko
zrezygnowałem z tej formy porozumienia się.
A być może gdybym dłużej to robił, on znalazłby drogę do naszych serc i umysłów.
Sam się wzruszyłem i potem puknąłem się głowę, że przecież mogłem mu dać,
chociaż jedną z grafik na pamiątkę. Było, minęło. Na razie to tyle.

Może uda mi się wrzucić ze dwa zdjęcia z mojej obecnej przystani.

13.06.2011. Po "połedniu".
Powinienem dorzucić jeszcze jedno zdjęcie z basenu, ale to po powrocie.
Za tydzień z okładem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz